czwartek, 13 października 2011

[ XXII ]



[ Szpital. Blondynka. ]

                Stałam na szpitalnym korytarzu przyklejona do szyby jednej z sal. Oczy miałam wilgotne od nieustannie płynących łez. Nic na to nie mogłam poradzić, a w sumie nie chciałam. Bo jakie to teraz miało znaczenie? On leżał tam, podłączony do kroplówki, nieprzytomny, blady, bez życia. Nie mogłam do niego wejść, żeby go nie zabić najdrobniejszymi nawet zarazkami. Nawet siedząc tu, na korytarzu, musiałam mieć ubrany specjalny fartuch. Tak chciałam go dotknąć, chwycić za rękę, pogłaskać po głowie.
- On musi się obudzić – wyszeptałam.
- Też na to liczymy – usłyszałam obok głos trenera.
- Wiem…
- Martuś, nie płacz. Dziękuję, że przyjechałaś i z nami tu jesteś, ale nie mogę patrzeć jak płaczesz – otoczył mnie ramieniem.
- Nie potrafię inaczej, gdy widzę Patryka tam, na łóżku. Bardzo cierpi? – spojrzałam pytająco na Radka.
- Jest nieprzytomny, więc raczej wcale. Pogorszył bardzo swój stan przez to, że nic nam nie powiedział o nawrocie choroby Inie zgłosił się na zaplanowane leczenie.
- Niech no tylko się obudzi, to tak mu za to skopię tyłek – mruknęłam.
- Nie rozumiem, dlaczego zachował się tak nieodpowiedzialnie. Chyba nie chciał umrzeć, nie? – mężczyzna utkwił we mnie wzrok pełen strachu.
Tak bardzo chciałam zaprzeczyć i zabronić tak myśleć… Jednak Patryk ostatnio mało mówił o sobie i swoich uczuciach. Zachowywał się dziwnie, to fakt. Czy to było swoiste samobójstwo? Czy nie podejmował nowego leczenia, bo chciał umrzeć?
                Nie mogłam dłużej znieść myśli, huczących w mojej głowie. Życie bliskiej mi osoby wisiało na włosku, a ja nie mogłam nic zrobić… Przypomniały mi się nasze Mikołajki… Nie chciałam, żeby były zarazem pierwsze i ostatnie… Usłyszałam dziwne dźwięki z sali chłopaka. Urządzenia monitorujące jego stan chyba nie wykazywały nic dobrego. Kilku lekarzy i pielęgniarek wpadło tam. Wbrew odczytom zobaczyłam, że się poruszył i otworzył oczy. Nie wiedziałam, co się dzieje. Nagle drzwi się otworzyły i gdzieś po przewozili. Podbiegłam do łóżka i chwyciłam jego rękę. Uśmiechnął się do mnie.
- Dziękuję, że jesteś. Zależy mi na tobie, ale… Gdybym nie wrócił… Michał jest dobrym chłopakiem, akurat dla ciebie – puścił moją dłoń.
Nie miałam już siły dotrzymać im kroku. Widziałam jak znika za szklanym przejściem.
- Ale przecież ty wrócisz! – krzyknęłam przez łzy.
Podeszli do mnie jego rodzice i przytulili. Nawet nie próbowałam sobie wyobrazić, co oni musieli czuć. To ich dziecko. Jedyny syn.
- Przepraszam – wyswobodziłam się z uścisku i pobiegłam przed siebie. Po drodze zdarłam szpitalny fartuch i kapcie. Nic już się nie liczyło. Miałam gdzieś życie, skoro jest takie niesprawiedliwe. Nie czułam chłodu, zimna, mrozu. Nie czułam nic. Rozpacz całkowicie zaabsorbowała mój umysł. Na nic innego nie było w nim miejsca. Nie widziałam dziwnych spojrzeń ludzi. Nie słyszałam klaksonów samochodów. Szłam, nie myśląc o celu. Nogi niosły mnie same. Kompletnie straciłam świadomość, gdzie jestem, co robię i ile czasu.


[ Dom Nowaczyków ]

- Nie wiesz kochanie, o co chodzi z tym szpitalem? – matka zagadnęła córkę zaniepokojona.
- Być może chodzi o Patryka. Tylko on jest jej tu tak bliski, żeby się tak przejęła – mruknęła brunetka.
- A co to za Patryk? – teraz zaciekawił się również pan Nowaczyk.
- To syn trenera Politechniki, mojego klubu. Marta mocno się z nim zżyła – wyjaśnił Bartman.
- Może powinniśmy jechać za nią?
- Nie mamo. Ona jest samodzielna i nie lubi, gdy ktoś się wtrąca.
- Ty jesteś taka sama – zaśmiał się siatkarz.
- No bo my siostry – uśmiechnęła się do niego.
- A pamiętasz jak się nie lubiłyście? Zbyszek, nie wiem, czy wiesz, ale Marta obcięła w dzieciństwie Justynie warkocze.
- Ooo, o tej historii nie słyszałem.
- Tatoo. Stare dzieje. Zresztą krótkie włosy są wygodniejsze. Niech Marta nosi długie jak chce.
- Dobrze, późno się zrobiło. Ja już będę chyba się zmywał. Moja mam osiwieje ze złości – zażartował brunet.
- Miło nam było cię poznać. Poczekaj, dam ci trochę ciasta do spróbowania dla twoich rodziców – pani domu pognała do kuchni.
- Mamo – jęknęła Justyna i przewróciła oczami.
- Spokojnie, masz naprawdę fajnych rodziców – chłopak cmoknął ją w policzek.
- Dziękuję, że przyjechałeś. To miłe z twojej strony.
- Mam nadzieję, że jeszcze nie raz cię pozytywnie zaskoczę.
- O, proszę – do salonu wróciła kobieta z pakunkiem.
- Dziękuję za zaproszenie i miły wieczór. Jeszcze raz Wesołych Świąt – pożegnał się.
- Przekaż życzenia rodzicom.
                Justyna odprowadziła swojego chłopaka do drzwi. Niespodziewanie wtuliła się w niego mocno.
- Skarbie, co jest? – przyjrzał się jej uważnie.
- Dobrze, że cię mam – wydusiła z siebie.
- Oj, moja mała królewno – delikatnie ją objął. – Ja też się cieszę, że mam Jusię.
- Naprawdę? A obiecujesz, że wytrzymasz ze mną do przyszłej Gwiazdki? – zadarła głowę do góry, żeby spojrzeć mu w oczy.
A on zobaczył w niej przerażoną dziewczynkę, która boi się odrzucenia.
- Jeśli Bóg da – odparł z uśmiechem.
- Wiesz, nigdy nie pomyślałabym, że ci to powiem… Kocham cię.
Ostatnie dwa słowa wypowiedziała bardzo szybko i skradła mu całusa. Teraz stała zawstydzona swoim zachowaniem i podziwiała wzór płytek.
- Jeżeli to nie jest za wcześnie, to… Ja też cię kocham – ujął w dłonie jej twarz i przybliżył do swojej. Uśmiechnął się czarująco i pocałował najczulej jak potrafił.


[ Eskapada Szatyna po cukier ]

                W momencie, gdy jego mama podała ciasto i kawę, okazało się, że brakło cukru. Wszelkie zapasy poszły do dań wigilijnych i wydało się dopiero teraz. A że musiało być wszystko tak jak powinno, wysłali go do sklepu. Tylko co teraz było otwarte? Chyba tylko stacja benzynowa…
                Na szczęście jakimś cudem cukier był. Właściwie to dali mu ten przeznaczony dla klientów, ale nie spodziewali się w wigilijny wieczór jakiegoś nawału ludzi. Wracał do domu okrężną droga, bo na najkrótszej trasie zrobił się korek z powodu zaspy. Zachowując ostrożność, zerknął na drzewa w parku. Calutkie oszronione i przyprószone śniegiem. Drobne płatki osiadały także na szybie samochodu. Już miał jechać dalej, gdy pośród tego bajkowego krajobrazu dostrzegł znajomą twarz. Zahamował gwałtownie i zaparkował na chodniku. Na szczęście nic za nim nie jechało. Miał nadzieję, że policjanci tez mają co robić w domach.
                Jednak się nie mylił. Przestraszył się nie na żarty. Pod jednym z drzew siedziała na śniegu przemarznięta blondynka. Serce mu zamarło, bo nie mógł stwierdzić, czy ona żyje. Miała zamknięte oczy i nie dawała oznak życia. Uklęknął przed nią i lekko potrząsnął.
- Marta! Marta, powiedz coś!
Jej skóra była zimna, a ciało wyziębione. Otworzyła lekko usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
- Chodź, zabiorę cię stąd – chwycił dziewczynę za rękę, ale ta nie podniosła się. Stwierdził, że ona nie ma dość siły i wziął ją na ręce. Dziwnie się czuł, mając ją w ramionach i w dodatku kompletnie nieprzytomną. Musiał zachować zimną krew i zdrowy rozsądek.
                Najpierw zawiózł mamie cukier i mętnie wytłumaczył, że znika na resztę dnia. Chciał jak najszybciej zawieźć Martę do swojego mieszkania. Miał nadzieję, że dziewczyna dojdzie do siebie. Ostrożnie ułożył ją na łóżku, zdjął jej ubranie i przykrył kołdrą. Potem napuścił do wanny ciepłej wody. Krępował się przed chwyceniem jej półnagiego ciała i  nie wiedział, czy wykąpać ją w bieliźnie. Przecież może mu mieć potem za złe, że ją widział nago. Chciał tylko jak najlepiej pomóc. Wyszło na to, że zanurzył ręce w wodzie i jak najdelikatniej umiał, odpiął stanik i zsunął majtki. Najwyżej mu się potem oberwie. Chyba ciepła woda dobrze na nią wpłynęła, bo zaczęła się lekko ruszać.
- Spokojnie. Wszystko w porządku. Musisz się trochę rozgrzać – powiedział do niej.
                Dla bezpieczeństwa wolał wezwać lekarza. Nie wiedział, czy kogoś dzisiaj w ogóle zastanie. Nagle przypomniało mu się, że w tym bloku jakiś mieszka. Spojrzał niepewnie na blondynkę. Będzie musiał ją wyciągnąć? Tylko jak? Żeby nie zobaczyć jej… w negliżu. Chwycił ręcznik, wyciągnął korek z wanny i kiedy woda spłynęła, z przymkniętymi oczami okrył nim dziewczynę. Potem wziął ją ponownie na ręce i ułożył w swoim łóżku. Okrył ją czym się dało. Domyślał się, że straciła ciepłotę ciała.
                Zapukał do drzwi naprzeciwko.
- Przepraszam, że przeszkadzam w taki dzień, ale może orientuje się pani, gdzie tutaj mieszka lekarz? – spytał eleganckiej kobiety, która otworzyła mu drzwi.
- A co się stało?
- Znalazłem wyziębioną dziewczynę. Chciałem, żeby ją ktoś obejrzał.
- Tak się składa, że dobrze pan trafił. Mój mąż jest lekarzem. Marek! – zawołała męża.
- Słucham kochanie?- do drzwi podszedł mężczyzna w średnim wieku.
- Dobry wieczór. Nazywam się Michał Kubiak. Jestem właścicielem mieszkania obok. Mógłby pan obejrzeć moją… koleżankę?
- Tylko wezmę torbę ze sprzętem.


[ Damska rozmowa. Matka z córką ]

                Justyna pomogła posprzątać ze stołu i pozmywać naczynia. Właśnie zwijała odświętny obruz. Nadawał się do prania z plamami od zupy owocowej i tłuszczem od karpia.
- Dziękuję, dziecko kochane – pogłaskała ją mama.
- Nic takiego. Dawno tak do mnie nie mówiłaś…
- Bo dawno cię u nas nie było – spojrzała na córkę z czułością.
- Dobrze wiesz, jak to jest. Postaram się troszkę to zmienić.
- Ja myślę, że teraz, jak masz jeszcze Zbyszka, to chyba nie bardzo.
- Mamo! – krzyknęła oburzona brunetka.
- No przecież się śmieję. Musisz z nim spędzać czas. Staruszków się jeszcze naoglądasz – zaśmiała się kobieta.
- E tam. Dziwnie to wszystko się zaczęło… Sama nie wiem, kiedy się zakochałam i zaczęłam go inaczej postrzegać… - dziewczyna zamyśliła się.
- Myślę, że jest rozsądny. No i poza tym niezwykle uroczy i czarujący. Wcale się ci nie dziwię, że z nim jesteś.
- On tak umie mamić kobiety. Wystarczy, że się uśmiechnie i już się do niego mizdrzą – mruknęła Jusia.
- Zazdrosna?
- Chyba tak. Skoro jesteśmy razem… Ale wiesz, koło niego zawsze będzie mnóstwo kobiet. Muszę się przyzwyczaić.
- Dokładnie. Siatkówka też kobieta.
Zaśmiały się obie.


[ Oględziny pacjentki ]

                Wciąż byłam oszołomiona. Niepewnie spoglądałam to na siedzącego obok lekarza, to na szatyna stojącego pod ścianą.
- Wystarczy, że przez te święta poleży pani w łóżku i spróbuje się nie wyziębić więcej, a wszystko powinno być w porządku. Przepiszę jeszcze jakieś witaminy i coś na wzmocnienie. Proszę pozwolić chłopakowi o siebie zadbać – uśmiechnął się do mnie mężczyzna.
                Niebawem opuścił pomieszczenie. Siatkarz poszedł go odprowadzić. Ja zostałam z natłokiem myśli. Kompletnie nie wiedziałam, co jest tutaj grane. Ocknęłam się jak lekarz zaczął mnie badać i do teraz nie ogarnęłam wszystkiego. Zerknęłam na siebie i pod kołdrę. Byłam naga!
- Pozwól, że ci wszystko wyjaśnię. Ja nic nie widziałem, przysięgam! Miałem zamknięte oczy. Nie chciałem, żeby ci się zmoczyło ubranie. Musiałaś się rozgrzać – przestraszony Kubiak tłumaczył zawzięcie.
- Michał – przerwałam mu.
- Hmm? – dotarło do niego, jak ładnie wypowiedziałam jego imię.
- Jak się tu znalazłam? – spytałam cicho.
Przysiadł niepewnie na krańcu łóżka.
- Zobaczyłem cię z samochodu. Siedziałaś w parku cała zziębnięta. Nie byłaś w stanie mówić, no to cię przywiozłem tutaj. Zdjąłem ci rzeczy, zaniosłem do wanny. Bieliznę ściągnąłem pod wodą jakby co. Nic nie widziałem, naprawdę.
Patrzyłam na niego uważnie.
- Boisz się, że będę cię wyzywać?
- Yyy… Noo..
- Nie mogę na ciebie krzyczeć, bo mnie uratowałeś – mruknęłam.
- Pamiętasz, co ty tam robiłaś?
- O mój Boże! Patryk! – doznałam olśnienia.
Zerwałam się z łóżka i chciałam jak najszybciej trafić do szpitala. Gdy zerknęłam na speszonego i odwróconego drugą stronę Michała, zdałam sobie sprawę, że jestem naga.
- Przepraszam, ale muszę do niego jechać. Gdzie są moje rzeczy?
- Spokojnie. Powiesz mi, o co chodzi? Twoje ubranie się suszy, ale tu masz coś do spania – wskazał na kupkę rzeczy obok mnie.
- Bo on… Ja wybiegłam ze szpitala… On może umrzeć… - zaczęłam histeryzować.
- Co ty mówisz? – chłopak spojrzał na mnie zdziwiony.
- Byłam w szpitalu razem z jego rodzicami. Patryk tam trafił. Ma nowotwór, znaczy teraz mu się nawrócił, a on nie chciał się leczyć. Miał mieć operację. Ja nie wiem, czy przeżył… - rozpłakałam się.
- Nie wiedziałem nic o tym… Zaraz zadzwonię do trenera i zapytam, dobrze?
Pokiwałam głową i cicho łkałam.


____________________________________________


Zatem wreszcie coś :)
Z dedykacją dla wszystkich czekających, błagających i przede wszystkim
cierpliwych :)
Co sądzicie o takim obrocie sprawy? Chyba wszyscy zgadli, że chodzi o Patryka.

Odcinek załatwili wam głównie
POMARAŃCZOWI JASTRZĘBIANIE!!!
Bo po kilku małych manipulacjach, obejrzałam cały mecz w domu :)
I nie żałuje ;) Fantastyczny mecz
To nic, że o 16 miałam szczepienie ;p pojechałam 15 po i też mnie gignęli ;p
Nie bolało za bardzo i nie płakałam, żeby nie było ;p
Pozdrawiam ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz