piątek, 26 sierpnia 2011

[ XVIII ]




[  Poszukiwacz idealnego prezentu ]

                Przyszedł tu z konkretną misją, ale bez pomysłu. Musiał się porządnie zastanowić, bo dużo zależało od tej Gwiazdki. To była chyba idealna okazja, a on chciał wypaść jak najlepiej. Ten prezent powinien być wyjątkowy. Rozglądał się po sklepowych wystawach. Doszedł do wniosku, że blondynka nie nosi specjalnie biżuterii, to może najwyższy czas, żeby coś miała.
                Wszedł do jubilera i spoglądał na dziesiątki gablot. Czuł się oszołomiony tyloma błyskotkami. Na ratunek przyszła mu ekspedientka.
- Pomóc w czymś panu?
- Tak. Szukam prezentu, na Gwiazdkę.
- Dla kogo?
- Dla… koleżanki, tak – wyjaśnił.
- A bliska ta koleżanka? – dopytywała kobieta.
- No nie bardzo… Ale chciałbym – wyznał z uśmiechem.
- Rozumiem… Zaraz znajdziemy coś odpowiedniego – brunetka poszła po kluczyki do gablotek.
- Cóż mogę panu zaproponować… Może pierścionki z drobnymi oczkami? Albo bransoletki z motywami roślinnymi z żółtego i białego złota?
Patrzył na to, co wyciągała pracownica sklepu. Jakoś nic specjalnie nie przykuło jego uwagi.
- Ewentualnie pokażę panu towar, który dostaliśmy dzisiaj. Co prawda, jeszcze nie jest udostępniony do sprzedaży, ale mogę zrobić jeden wyjątek – zaproponowała uprzejmie.
- Miło z pani strony.
- Są naszyjniki z literkami. Jak ma pana koleżanka na imię?
- Marta.
- O, proszę. Jest „M”.
Gdy zobaczył połyskującą literę z niebieskimi kamieniami, już wiedział, co kupi.
- Idealne. Poprosiłbym to – odparł uradowany.
- Ależ proszę bardzo. Tylko zadzwonię do szefa.
                Wrócił do domu zadowolony z siebie. Jego największe zmartwienie zniknęło. Od progu uderzył go zapach damskich perfum. Czyżby Zbyszek pogodził się z Justyną? Lecz w salonie zastał tylko swojego przyjaciela.
- Ktoś tu był?
- Nie, a czemu pytasz? – brunet spojrzał na niego badawczo.
- Zdawało mi się, ze czuję kobiecy zapach.
- Misiu, jaki z ciebie węszyciel. No chyba ja nie pachnę kobieco? – oburzył się Bartman.
- No co ty. To co dobrego na obiad? – Michał podążył w stronę kuchni.
- Eee… Bo widzisz… Tak sobie z Bobkiem myśleliśmy i… - próbował się wytłumaczyć kumplowi. – Doszliśmy do wniosku, że ty gotujesz najlepiej. Prawda piesku?
Zwierzę zaszczekało, radośnie merdając ogonkiem. Szatyn tylko pokręcił z rezygnacją głową i zajrzał do zamrażalnika.
- Coś wybierzemy z zasobów twojej mamy.
- Musisz wykarmić swoją rodzinę – wyszczerzył się Zibi.
- Yhy.
Wtem dojrzał coś na podłodze. Czerwony koralik. Coś mu przypominało tą zgubę. Myślał intensywnie, aż w końcu doszedł do zadziwiających wniosków. Takie koraliki ma Marta przy kozakach. Czyli, że ten zapach należał do niej? To ona tu była? A Zbyszek do niczego się nie przyznał. Możliwe, żeby oni… razem?


[ Ciężki żywot z obrażoną Brunetką ]

                Chyba Justynie sytuacja ze Zbyszkiem odbiła się na wszystkie relacje, bo coraz trudniej szło się z nią dogadać. Taka już była. Zakochana Jusia to coś nieprzewidywalnego. Chociażby obecna sytuacja. Widać z kilometra, że do kocha, ale na związek się nie zgodziła. No ludzie drodzy! Myślałam, że to ja jestem trudna, ale widocznie się myliłam. W końcu my siostry rodzone.
                Zbierałyśmy się rano do pracy. Każdy wie, jak to jest, gdy trzeba wstać, a chętnie by się jeszcze pospało.
- Jasna cholera! – usłyszałam z kuchni.
Zastałam siostrę pośród czegoś, co kiedyś było talerzami, a teraz leżało w kawałkach na podłodze.
- Moja niezdarko. Nie skaleczyłaś się? Idź się ubierz, ja posprzątam – zajęłam się.
- Spoko, pozbieram po sobie – drżącymi rękami zbierała skorupy.
Patrzyłam na to z obawą. Skoro nie miała ran, w każdej chwili mogła się ich nabawić.
- Nic takiego się nie stało.
Ledwo to powiedziałam, na ziemię skapły kropelki krwi. Spojrzałam przestraszona na brunetkę. Rozcięła sobie palec. Patrzyła na niego z obawą, aż w końcu wybuchła płaczem.
- Ja dłużej nie wytrzymam… Nie wytrzymam już tak! – załkała.
- Kochanie. Cii, spokojnie. Popłacz sobie, ulży ci – przytuliłam ją do siebie. – Powiesz mi, co ci leży na wątrobie, czy wolisz zostawić to dla siebie?
- Pogubiłam się… Nie nadążam za tym wszystkim… Jak tobie nie powiem, to komu? – spojrzała na mnie zaszklonymi brązowymi oczyma.
- To ty weź kąpiel i poczekaj na mnie u siebie w pokoju. Ja tu posprzątam i pogadamy – posłałam jej krzepiący uśmiech.
                Leżałyśmy na wznak na jej wielkim łożu. Czułam się jak za starych dobrych czasów. Wtedy nie było jeszcze wizji dorosłego życia. Sielanka. Chwyciłam siostrę za rękę. Spojrzała na mnie uśmiechnięta, jak gdyby myślała o tym samym.
- Dobrze, że się pogodziłyśmy – stwierdziła.
- Pewnie. Razem lepiej.
- Fajnie mieć młodszą siostrę.
- Oj, nie ma między nami zbyt dużej różnicy. Urodziny mamy w ten sam dzień – zaśmiałam się.
- Tylko, że teraz ja 22 a ty 21. Jak ten czas szybko zleciał – westchnęła.
- A bo ja wiem. Jeszcze dużo przed nami. Prawie całe życie.
- Oj Martuś…
- Hmm?
- Chciałabym mieć z kim je przeżyć…
- Rozumiem, że mówisz o partnerze płci przeciwnej?
- No bo faceci to głupki są, ale czasem się przydają – uśmiechnęła się krzywo.
- Do dzieci na przykład.
- Dokładnie. Samo poczęcie też przyjemna sprawa – o dziwo mi przytaknęła.
- Przeraża mnie twoja szczerość. Jeszcze się czegoś dowiem?
- No muszę cię uświadomić w pewnych sprawach, żeby potem chłop był z ciebie zadowolony – poruszyła brwiami.
- Aha, spoko. Będziesz moją mentorką? – spytałam.
- Mentora to ty sobie musisz znaleźć ze sprzętem. Ja cię mogę jedynie teoretycznie podszkolić.
- Jeszcze mi się nie spieszy. A kto jest twoim mentorem?
- Eee… Nie wiem. Chyba go nie mam. Bo widzisz… - spoważniała. – Nie mogę bez niego wytrzymać.
- Bez mentora? Czy to już chodzi o konkretnego warszawskiego osobnika?
- Jak ty mnie Marta dobrze znasz. Doradź mi, co mam zrobić, bo ja niedługo oszaleję – jęknęła.
- Moim zdaniem powinnaś wyłożyć kawę na ławę. On złożył ci propozycję, a ty daj mu jasną konkretną odpowiedź.
- Ale jestem pospolitym tchórzem, boję się najzwyczajniej w świecie.
- Spokojnie, jakoś to rozwiążesz. Wierzę w ciebie.


[ Boiskowe przemyślenia ]

                Rano dostał wyniki. Nie podzielił się tym z nikim. Utrzymał wszystko w tajemnicy. Zresztą nie było się czym chwalić. Rozmowa w gabinecie nie należała do przyjemnych. Miał 5 lat spokoju, ale skończyło się to, co dobre. Wszystko zatoczyło okrąg i szykowała się prawdopodobnie powtórka z rozrywki. Nie chciał w to uwierzyć. Przez to był kompletnie rozbity na treningu. Wybiegał myślami poza halę.
- Panas, co jest? Miłość ci mózg wyżarła? – nawoływali koledzy, bo zaczynał popełniać coraz to głupsze błędy.
- Mogę iść już do domu? – brunet spytał trenera.
- Ech… I tak z ciebie pozytku dziś żadnego nie ma. Idź i jutro masz się poprawić – pogroził mu mężczyzna.
                Siedział przy stole z kilkoma kartkami w ręku. Świetny prezent na Gwiazdkę! Bajeczny! I szlak trafił spokojne, udane święta. Już takie nie będą, przynajmniej dla niego. Stwierdził, że pozwoli reszcie przeżyć je w spokoju. Zresztą i tak nie zrobiłby tego a hop-siup. Czytał po raz kolejny te same słowa, zdania. Powoli traciły dla niego sens. Już ich nie rozumiał. Wszystko dla niego takie było. Niezrozumiałe. Nieprzewidywalne. Może jutro te litery ułożą się w inne słowa?


[ Świąteczna atmosfera. Ulica Kwiatowa ]

                Ostatni trening przypadał na środę i właśnie po nim miała mieć miejsce wspólna Wigilia. Ciekawiło mnie jak to wszystko wypadnie. Bądź co bądź, czułam się niepewnie i troszkę obco. Kompletnie nie wiedziałam, co ubrać, jak się zachowywać itd. A ten dzień zbliżał się wielkimi krokami. W dodatku wszyscy jakoś mnie unikali. Nie powiem, że mnie to nie ruszyło, bo owszem.
                Błąkałam się tak cały dzień po uczelni. Bez celu, bez motywacji. Prezent miałam zakupiony zawczasu. Starałam się ja mogłam, by uniknąć nerwówki na ostatnią chwilę. Tym razem wypaliło. Koszulka „Kibicuję tacie” z Warszawskiej Politechniki leżała zapakowana w moim pokoju. W końcu Krzysiek pochwalił się spodziewanym potomstwem, to się przyda. Ciekawi mnie, co ja dostanę i kto mi kupuje ten prezent. Byle ktoś normalny a nie.
                Na właściwą Wigilię planowałyśmy się wybrać do rodziców. Tak było co roku i nie zamierzałyśmy tego zmieniać. Lubiłam wracać do domu, do mamy pachnącej smakołykami i taty ubrudzonego smarem. Od parunastu lat mamy przy domu warsztat samochodowy. To zdecydowanie powołanie ojca, jego wielka pasja. Chyba mam to po nim, bo uwielbiam takie majsterkowanie. Jako dziecko garnęłam się do pomagania mu i powtarzałam przekleństwa przy uderzaniu w palec. Mama szybko to ukróciła i do dzisiaj mnie nie ciągnie do „łaciny”. No chyba, że się totalnie zdenerwuję.
- Marta, co kupujemy rodzicom pod choinkę? – wyskoczyła z pytaniem Jusia.
- O matko! Słuszne pytanie, bo kompletnie zapomniałam.
- Ja też. Może wyślijmy ich na jakieś wakacje? Mogą w ferie zimowe polecieć gdzieś, gdzie jest ciepło.
- Myślisz, że nas stać? – spojrzała na mnie.
- Oj tam, teraz nie są takie drogie, a ja nie, to poprosimy Radka o zaliczkę i już – uśmiechnęłam się.
- No dobrze, czyli mamy z głowy.
- Skoro jesteśmy przy temacie prezentów, to przypominam, że musisz kupić na środę coś – spojrzałam na nią wymownie.
- Jeszcze nic nie wymyśliłam. Coś dla Bobka nie pasuje.. Jeszcze mam czas.
- Ta… całe dwa dni.


[ Dylemat trenerski. Gabinet ]

                Skąd wiedział, co kupić młodej dziewczynie? Córki nie miał, więc chyba konieczna będzie porada żony. Ją też zabierał na klubową Wigilię. W końcu to ona była dla niego caly czas oparciem. Chciał mieć przy sobie rodzinę.
- Dominiko, już jestem – krzyknął od progu.
- To siadaj do stołu, podam obiad.
- Wiesz może, co kupić studentce na prezent? – spytał, zasiadając w kuchni.
- No proszę cię, żebyś się żony pytał o prezent dla kochanki? – udała oburzenie.
- Kochanie, ty jesteś moją kochanką. Wylosowałem jedną ze stażystek. Wiesz, tych dziewczyn od Bartmana i Kubiaka. Co ja ci zawile tłumaczę?  To siostra dziewczyny Patryka.
- Aaa… Bo ja wiem? Może torebkę jakąś ładną? Tego nigdy za wiele – uśmiechnęła się kobieta.
- To będziesz mi musiała doradzić, bo ja osioł w tych sprawach.
- Dobrze. A Marty ostatnio tez u nas dawno nie było… Patryk jej nie zaprasza, czy się rozstali? Nic nie wiesz? – dociekała blondynka.
- Nie mam pojęcie, jak tam u nich. Patryk też się nie odzywa. Zmarkotniał… Co z nim?
- Nie wiem, Radek. Martwię się okropnie, bo chodzi jak cień człowieka. Udaje, że wszystko ok., ale przecież widzę – martwiła się o swojego syna.
- Nic mi nie jest, naprawdę. Z Martą wszystko w porządku – u szczytu schodów stał brunet.
- Właśnie widzimy, wyglądasz strasznie słabo. Chodź, zjedz trochę pomidorowej.
- No dobrze – powoli zszedł po schodach, lecz na ostatnim stopniu stracił równowagę i upadł.
- Patryś! – oboje rodziców rzuciło się do chłopaka.



____________________________________________



Oto i ja ;) tajemnica jednego z prezentów została odkryta :)
No właściwie to dwóch :)

Kolejny niebawem także poznacie ;) przebieg klubowej Wigilii także ;)

Dziękuję wam za liczne komentarze i wasze opinie :)
Nawet nie wiecie, jaką mi sprawiacie radość :)
Uwielbiam was wszystkie, naprawdę ;*